Jeśli poród jeszcze przed tobą, pewnie zastanawiasz się, jak to będzie. Każdy poród jest inny, trudno więc przewidzieć, jak będziesz go przeżywać i co się będzie wtedy działo. Ale można opisać to w przybliżeniu – zajrzyj do najnowszego wydania M jak mama (nr 4/2013), tam znajdziesz taki opis. Już rodziłaś? W takim razie podziel się swoim doświadczeniem z innymi forumowiczkami.
Należę do kobiet, które na samą myśl o wizycie u ginekologa aż drżą. Łatwo się domyśleć, że wizja porodu paraliżowała mnie od początku ciąży. Od 38 t.c. coś się jednak zmieniło. Nagle poród przestał mnie przerażać. Marzyłam, by poczuć wreszcie pierwszy skurcz i jak najszybciej przytulić moje maleństwo. W 40 t.c. wylądowałam na porodówce. Skurcze były bolesne, ale nie czułam strachu ani cierpienia a raczej radość i satysfakcję, że nadszedł TEN moment. Z myślą, że lada moment ujrzę moją córkę przetrwałam pierwszą fazę porodu, nagle odeszły wody i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Po 30 min. tuliliśmy z mężem nasz największy skarb - nasze dziecko. Do wszystkich mam, które boją się porodu: poród to naprawdę cudowne przeżycie, nie bójcie się!
Przyjechałam do szpitala tydzień po wyznaczonym terminie porodu. W ciągu kolejnych dni dowiedziałam się, że będę mieć poród indukowany i wtedy zaczęły się opowiadania "życzliwych", jakie to koszmarne skurcze są po oksytocynie, ile wszystko trwa, jak bardzo boli itp. Leżałam pod kroplówką tak wystraszona, że myślałam tylko o tym jak ja wytrzymam taki ból skoro nawet u dentysty dostaje palpitacji serca już po otwarciu drzwi gabinetu. Okazało się, że rozwarcie powiększa się co 15 minut, dziecko schodzi coraz niżej a skurcze były o dziwo do wytrzymania. Cała akcja trwała 1h 40 min i mój synek już był na świecie. Dziewczyny nie słuchajcie tego co opowiadają wam inne rodzące czy to koleżanki czy nieznajome! Tylko się zestresujecie co wam nie pomoże a i tak każdy poród jest inny i same musicie przez to przejść.
Ja się nie boję nie myślę jeszcze bo to jest zbyt wcześnie, nie boję się z tego względu ponieważ to jest moja pierwsza ciąża i nie wiem co będę czuła jak to wygląda, wiem tylko tyle że pójdę do szpitala rodzić :P
Ja jako pierwsza pod sercem Cię noszę. Ja o Twe zdrowie najgoręcej proszę.
Jestem przy Tobie od pierwszego grama. Tyś mój świat cały, a Ja... Twoja mama.
FILIP ur.10.08.2013r ^3850g^ 60cm w 41tc <3
__________________________________________________ _________
FABIAN ur 01.03.2016r ^3350g^ 54cm w 39tc <3
„Jest jedna miłość, która nie liczy na wzajemność, nie szczędzi ofiar, płacze a przebacza, odepchnięta wraca - to miłość macierzyńska."
Uczucia podczas porodu? Pierwsze, które przychodzi mi na myśl to przerażający strach, nie o siebie - o dziecko. Do szpitala jechałam bardzo pozytywnie nastawiona - urodzę za parę godzin, oczywiście naturalnie, bez problemów. W końcu chodziło się do szkoły rodzenia, wiadomo jak to wszystko wygląda, jak można dzieciątku pomóc przyjść na świat, piłeczka, prysznic itd.
Po 12 godzinach porodu naturalnego miałam najgorsze myśli i najchętnej rozszarpałabym lekarzy, którzy na siłę chcieli - dosłownie - wycisnąć ze mnie dziecko. Gdyby nie cc (na które zgodę podisałam kompletnie nic nie widząc) na etapie skurczów partych nawet trudno sobie wyobrazić co by było...
Nie chcę tutaj żadnej z Was straszyć - jak już wcześniej zostało napisane - każdy poród jest inny.
Wszystko to jednak nic w porównaniu do jednego uśmiechu mojego dziecka i pewności, że gra była warta świeczki...
"Kiedyś chciałam zmieniać świat, lecz z czasem uznałam, że więcej pożytecznego zrobię zmieniając pieluchy mojemu Całemu Światu"
Ja z kolei przed porodem zupełnie się nie bałam. Owszem, słyszałam różne mrożące krew w żyłach opowieści, ale zakładałam, że u mnie wszystko pójdzie sprawnie, czemu miałabym pisać czarny scenariusz? Bałam się tylko tego, że zacznę rodzić sama w domu o godzinie, kiedy na mieście są straszne korki i większość czasu spędzę z obcym taksówkarzem.
Na szczęście zaczęło się w niedzielę o 5 rano, odeszły mi wody, a po pół godzinie zaczęły się regularne skurcze. Mąż zawiózł mnie do szpitala i jak mnie badali o 6. miałam rozwarcie na 7 cm. Bolało potwornie, żadne słowa nie mogą oddać tego, co czułam, początkowo myślałam, że przebrnę przez tą mękę, ale na szczęście anestezjolog był na dyżurze i o 8 dostałam cudowny zastrzyk w kręgosłup. Nie poczułam nawet ukłucia, za to ból szybko ustąpił.
O 9. zaczęły się skurcze parte, na maratonie fitnessu nie wymęczyłam się tak jak na szpitalnym łóżku, próbując wypchnąć synka. Czułam się tak jakbym chciała pchnąć z miejsca zaparkowany samochód. W końcu po 2,5 godzinach zadecydowano o nacinaniu krocza, żeby nie męczyć mnie i synka. Kiedy w końcu zobaczyłam to malutkie ciałko poczułam taką ulgę, jak nigdy w życiu. Mogłam na chwilę przytulić maluszka, a dumny tata przeciął pępowinę.
Po kilku minutach zabrali synka do inkubatora, bo poród bardzo go wymęczył i wychłodził. Przez 3 godziny mały i ja dochodziliśmy do siebie, a potem dostałam go już na stałe, przystawiłam do piersi i w końcu mogliśmy się sobą nacieszyć.
Nie mówię, że zapomniałam czym jest poród, co to to nie, ale i tak uważam, że było warto. Powtarzałam sobie, że to przecież tylko kilka godzin, nic w skali całego życia, przetrwałam i jestem z siebie dumnaTym bardziej, że ani jedno przekleństwo nie padło z moich ust
![]()
Nie bałam się. Jestem zdania, że kobiety rodziły, rodzą i rodzić będą,a w dodatku nie umierają ( no w bardzo skrajnych przypadkach owszem), więc dlaczego ja miałabym nie urodzić?
Ból jakiś jest - to prawda, ale chęć wydania już dziecka na świat przytłumia wszelkie złe odczucia.
A kiedy już się maleństwo urodziło, czułam wielką ulgę i satysfakcję.
Ja również nie bałam się z racji, że była to moja pierwsza ciąża. Jeśli ktoś opowiadał o porodach wcale mnie to nie ruszało, ponieważ wiedziałam, że to jedna z niewielu sytuacji w życiu, której nie da się wyobrazić to trzeba przeżyć.
Mnie wody (ze 2 szklanki) odeszły o 4 rano. Wzięłam prysznic, ogoliłam się po 5 byłam w szpitalu. Papiery itd, przy badaniu lekarz przebił wody tak, że wyleciało ich chyba z wiadro i polecił kroplówkę, bo skurczów i rozwarcia brak.
Kilka godzin leżałam, spałam nic. Wypełniłam nawet papiery na CC. Zrobili mi przerwę i ponownie podali kroplówkę. O 14 miałam pierwsze skurcze a o 16:30 mój syn leżał na moich piersiach.
Z mojego doświadczenia najgorsze są te końcowe skurcze, wtedy jest ten moment "nie dam rady, nie na pewno nie, mam dość", a najcięższy moment czyli samo wypychanie dzidzi to już był pikuś i trwał kilka minut. Należy dobrze słuchać położnej - moja straszne mi pomogła, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna. W zasadzie gdyby nie to szycie i brak możliwości normalnego siadania to byłabym nówka następnego dnia
Wszystkim mamusiom gratuluję a za ciężarne trzymam kciuki, nie martwcie się, bo na pewno dacie radę![]()
Od samego początku, kiedy zaszłam w ciążę, zastanawiałam się jak to będzie, kiedy nadejdzie ta godzina "zero".
Zastanawiałam się jak poznam czy już coś się zaczyna.
Termin porodu wyznaczony miałam na 20 stycznia, ale moja córeczka nie spieszyła się do tej nieszczęsnej zimowej aury owianej śniegiem i panującą grypą.
Niestety Nas też wirus dopadł na samym początku stycznia i na 8 dni wylądowałyśmy w Szpitalu Akademickim we Wrocławiu, myślałyśmy, że zostaniemy już tam do porodu, ale mój ginekolog, który tam pracuje kazał po podleczeniu uciekać szybko do domu, bo co chwilkę przyjmowali kogoś nowego i oczywiście chorego.
Pobyt na oddziale Patologii ciąży wspominam bardzo sympatycznie, ponieważ poznałam inne mamy które tam leżały, wymieniłyśmy się doświadczeniami i obawami, które pochłaniały Nas bez końcaW pierwszą noc kiedy mnie przyjęli zostałam skierowana na porodówkę, ponieważ nie było miejsc na oddziale. W tę właśnie noc usłyszałam jak pokój obok jakaś kobieta rodziła swoją córeczkę. Na początku mnie to przeraziło, ale potem stwierdziłam..."W sumie to fajnie, że to wszystko słyszałam, bo przynajmniej mam jakiś ogląd jak to wygląda w praktyce"...
Po wyjściu ze Szpitala poszłyśmy w środę 23 stycznia na wizytę do mojego ginekologa, już na poczekalni czułam jakiś taki dziwny ucisk w dole brzucha, ale pomyślałam, że to moje dzieciątko tak sobie wariuje. Lekarz powiedział, że nic się nie dzieje i jeżeli córeczka będzie dalej oporna to w poniedziałek mamy się zgłosić do Szpitala.
Wieczorem, przed położeniem się spać poszłam do toalety i zobaczyłam delikatne plamienie. Stwierdziłam, że nie ma co panikować, bo czytałam że czasem pojawia się krew. Mąż szedł do pracy na nockę i nic mu nie powiedziałam, bo nie chciałam żeby się w pracy zamartwiał.
O godzinie 4:30 rano dnia następnego poszłam to toalety i znowu zobaczyłam plamienie. Pomyślałam sobie..."Nie panikuj"...na spokojnie napuściłam sobie wody do wanny, położyłam się na pół godzinki, potem zadzwoniłam do mojego dziadka, który w mgnieniu oka zjawił się, żeby zawieść mnie do szpitala.
Zabraliśmy torbę, zestaw do pobrania krwi pępowinowej i w drogę.
Atmosfera na Izbie Przyjęć była bardzo sympatyczna, Pani żartowała ze mną, mówiła żebym się nie denerwowała. Podłączyła mnie do KTG o godzinie 6 i zaczęły się delikatne skurcze.
Po godzinie przyszedł lekarz, żeby mnie zbadać. Powiedział, że mam zielone wody płodowe i że zabierają mnie na porodówkę.
Do godziny 10 leżałam podłączona do KTG już na oddziale, kiedy przyjechał mój mąż niewyspany i przerażony tym, że to już się wszystko zaczyna.
Nie wiem jak to wygląda u innych kobiet, ale moje skurcze 5 godzin przed porodem były już tak bolesne, że położna sama zaproponowała mi znieczulenie, żebym chwilę odpoczęła.
Faktycznie po podaniu znieczulenie okołooponowego, skurcze zniknęły na godzinę jak ręką odjął. Ból zniknął, ale wiadomo, że i akcja porodowa ustała.
Położna, która przyjmowała Nasz poród, powiedziała, że jak znowu zaczną się skurcze to zaczynamy działać, bo się zamęczę. Nie pamiętam jej imienia, pamiętam tylko jej czerwono-rude włosy, delikatny głos którym udzielała mi rad co mam robić. Jeżeli któraś z Was trafi na nią we Wrocławiu w Szpitalu Akademickim to uwierzcie mi jesteście w dobrych rękach.
O godzinie 15:30 przyszedł lekarz i mnie zbadała. Dziecko dalej nie ulokowało się w kanale rodnym. Moja córeczka do ostatniej chwili wierciła się i kręciła. Położna powiedziała, żebym co drugi skurcz przyciągała kolana do siebie i parła, to wtedy dziecko się ułoży prawidłowo.
Około godziny 16:00 zobaczyłam, jak położna i inne Panie asystujące przy porodzie zjeżdżają się ze sprzętem medycznym. Usłyszałam od położnej: "Pani Agatko, ZACZYNAMY!"
No to skurcz...."Pani Agatko, proszę nabrać powietrze i przeć z całej siły"...."Super, teraz jeszcze raz nabrać powietrze i przeć"..."Świetnie ostatni raz, nabieramy powietrze i przemy".
Chwila spokoju i znowu scenariusz się powtórzył.
I jeszcze raz skurcz i parcie, skurcz i parcie..."Pani Agatko niech Pani mi poda rękę"...Położna wzięła moją dłoń i położyła ja na kroczu, a tam poczułam pod ręką główkę mojego dzieciątka.
Wezbrała we mnie taka siła, że kiedy skończyły przeć po raz trzeci, moje dziecko pojawiło się na świecie, płaczące, ale zupełnie zdrowiutkie.
Ważyła 3820, a długa była na 56cm
Nie poczułam kiedy położna nacięła mi krocze, ani kiedy zaczęła je zszywać. Najważniejsze było to, że na mojej piersi leży już moją kochana córeczka.
W chwili kiedy ją zobaczyłam, zapomniałam już o bólu jaki czułam wcześniej.
Była to najpiękniejsza chwila w moim życiu.